piątek, 21 listopada 2014

Dzień 7-8-9-10-11-12 / 365 dni

Dzień 7:1126 kcal
Dzień 8: 1265 kcal
Dzień 9:1814 kcal
Dzień 10: ponad 2000
Dzień 11: ponad 2000
Dzisiaj, dzień 12: naprawiam się.
Waga: 84.6, czyli ważę więcej niż przed Dniem 1. Super. Wystarczy, że odpuszczę sobie 2, 3 dni i ważę znów jak świnia... Nienawidzę tego. Nienawidzę mojego ciała. Koszmar. Dół. Inni ludzie mogą normalnie jeść i nie ćwiczyć i wyglądać jak ludzie. Ja co bym nie robiła i tak jest to samo. Mam już tego serdecznie dosyć. 

sobota, 15 listopada 2014

Dzień 6 / 356

Czterogodzinny spacer z psem uspokaja. Przewietrzyło mi mózg. 
Ś: 
Kawa 1 + łyżka cukru 49
Maca 69+ Plaster goudy 89+5 plastrów ogórka3+ szypior 1
O:
1/2 szkl.soku 59 + szklanka jogurtu 167
K: 
2x chlebek żytni 22x2, 5 ogórków 3
szczypior 1 + plaster sera topionego 56 + grzyby 44+ jajko 94+ brokuły 27
Deser: " 4 herbatniki - 61 kcal
Bilans : ok. 768 kcal. 


piątek, 14 listopada 2014

Dzień 4 i 5 / 365

Rano dzisiaj waga pokazała 82.5. To już coś. Ważę się codziennie i zapisuję to, ale że tak powiem będę przejmowała się tylko cotygodniową wagą. Bo to jakiś wyznacznik. A te codziennie to tak hm.. dla kontroli. Najważniejsze jest to, że przestaje mi się chcieć jeść. A wieczorem jak najdzie mnie myśl : " Co jest w lodówce" , to wyciągam z niej wodę. Z ćwiczeniami jest dla mnie bardzo ciężko, bo ta noga właściwie nie pozwala na to bym ćwiczyła cokolwiek. Mogę co najwyżej pocieszyć się rowerkiem stacjonarnym i spacerami. Tylko jak nie ma z kim iść na spacer to jest średnio. Niedługo wróci M. to weźmiemy psa i pójdziemy. Samej to nieciekawie, na dodatek zepsuły mi się słuchawki i nie mogę słuchać muzyki przy spacerze. Narzeczony w dalszym ciągu się nie odzywa. Ja też nie. To serio już koniec. . . Tak, tak po prostu. Minęło 6 lat. ;/ Najwyraźniej jestem ultra beznadziejna. Że nawet nie zasługuję na wyjaśnienia. Cóż. Jeszcze zobaczy, jaką kobietę stracił. Mam to gdzieś. 

Bilans dzień 4 :
Ś:Kawa z łyżką cukru - 50
Jogurt Jogobella wiśniowy -150
IIŚ:Szklanka mleka sojowego - 92
O: Maca 69+ plaster pomidora 3+ plaster goudy 89+ szklanka soku 118
K: Cripsy brzoskwinia 52 + plaster pomidora 3 + plaster gouda 89+ maca 69
Bilans : ok.784 kcal 

Bilans dzień 5:
Ś: Herbata 1+ kromka chleba pelnoziarnistego 206+ plaster gouda 89+ 5 plastrów ogórka -3
II Ś: Danon jogurt naturalny 113
O: Banan 114 + szklanka mleka sojowego 92
K: Grzyby w occie 44+ maca 69+ ogórek 3+ gouda 89 
Bilans: ok. 823 kcal

środa, 12 listopada 2014

Dzień 3 / 365

Zakupiony nowy Cosmopolitan. Artykuły jak na zamówienie dla mnie. "Gdy Ty chcesz mieć dziecko, a on nie", "Kiedy powiedzieć Bay, Bay", i jest jest jeszcze o dorosłych dzieciach rozwiedzionych rodziców. Obejrzałam "Blood and bone", polecam miłośniczkom sztuk walki , ringu i pięknych ciemnoskórych mężczyzn.Aha, pominę iż zamiast deko zgubić pół kilo mi przyszło. ;/ 
Śniadanie:
Kawa+łyżka cukru+ wafel 1+49+36
II śniadanie:
Kanapka z masłem, białym chlebem i serem gouda 86+89
Obiad: 
2 chrupkie chlebki+2 plastry pomidora+1 plaster gouda 22x2 + 3x2+ 89
szklanka soku 118
crispy jabłkowe z toffi 73
Kolacja:
Brokuły 27+ 2 jajka 78x2
grzyby w occie 44?+ 4łyżki czerwonej fasoli 17x4
plaster sera gouda 89
sok 118
BILANS (za duży): ok.1100kcal



wtorek, 11 listopada 2014

Dzień 2 / 365

Jako, iż mój narzeczony dalej się nie odezwał, o nie! Ja nie jestem taka głupia jak kiedyś. Nie zamierzam pierwsza się odzywać... Poza tym rewelacyjny dzień. Mam zakwasy ze śmiechu na brzuchu. Jako , że poczęstowali mnie ciastem, kolacji już nie będzie. O nie!
Śniadanie: 
Herbata + 2 łyzki cukru 1+ 2x49 kcal 
Cappy truskawkowe 162 kcal 
Obiad: 
Kawa + Ciasto ok. 501 kcal
Kolacja:
NIC :)
Bilans : ok. 762 kcal
Aktywność : 4 godziny spaceru + 5 min rowerku 
Motywacja:

poniedziałek, 10 listopada 2014

1 Dzień /365

No i zaczęło się. Dzisiaj chudnięcia dzień pierwszy. Wczoraj chyba się rozstaliśmy z narzeczonym? Nie wiem, skończyło się na ultra niemiłej kłótni, której nawet nie chcę tu przytaczać. Zapytam was tylko o to, czy w związku chodzi o to by raczej ze sobą być, czy raczej dawać sobie ogrom wolności, co łączy się też nieprzebywaniem ze sobą? Bo ja już nie wiem. Nieważne.
Waga startowa to 83,2. Nie 85, chyba trochę w weekend mi spadło. Bo i prawie nic nie jadłam i się narobiłam bo posprzątałam całe mieszkanie dla A. Kiedy była w pracy. Dzisiaj natomiast posprzątałam u siebie. Myślałam, że nie skończę, ale jednak udało się. 
Zaczęłam dzisiaj ładnie, oby tak rok w postanowieniu wytrwać i wcielić to w życie. :) Fotografuję dla was moje posiłki, i co jakiś czas powrzucam tutaj to co leży na moim talerzu. 
Śniadanie: 
Jogurt Activia naturalny - 145 kcal
Pomarańcza - 106 kcal
Kawa z łyżka cukru - 1+49=50 kcal
Obiad: 
2 tosty na jajku ok.100 kcal x2 =200 kcal
4 łyżki fasoli czerwonej 17x4 =68 kcal
Brokuły = 27 kcal
Kolacja:
Gotowane jabłko= 94 kcal
Razem : ok. 700 kcal. 
Aktywność: 5 min na rowerku jako rehabilitacja i sprzątanie.
Motywator:

niedziela, 9 listopada 2014

wstęp cz. 3

Od jutra zaczynam. Jutro pierwszy poniedziałek. Podam tu wszystkie wymiary kg i cały rozkład tego co chciałabym zrobić. Nie chce mi się dzisiaj nic pisać, bo jestem tak wkur*iona , że mam ochotę kogoś zabić. Po prostu.

czwartek, 6 listopada 2014

wstęp cz.2

Wstępu część druga. Dostałam komentarz o hobby, żebym coś sobie znalazła. A więc... No tak. Rok temu jeszcze miałam taniec. Byłam instruktorką, choreografem, najlepiej czuję się jednak w solówkach. Tańczyłam Hip-Hop i Dancehall. Dzisiaj mam w sumie tylko wspomnienia, gdyż... Opowiem w skrócie. W lutym 2014 pewnego dnia w pracy (pracowałam w sklepie AGD/RTV), naprawdę fajna ekipa, super ludzie itd itd. Zaczęło boleć mi kolano. Bardzo. Po dwóch dniach nie mogłam już właściwie postawić nogi na podłogę. Wzięłam 2 dni urlopu, bo myślałam, że poleżę dwa dni i samo przejdzie. Nie przeszło. Noga mi siniała, nie mogłam spać , prawie trzy miesiące. Poszłam na L4. Najpierw na tygodniowe, potem dwutygodniowe. A w końcu dostawałam już tylko całomiesięczne. Do tego jeszcze lekarz sugerował, że udaje itd. No kur*a... Sama choroba to temat rzeka. Nie na dzisiaj. Po ośmiu! miesiącach nareszcie mnie zoperowali, profesor (notabene wyszukany gdzieś w Polsce daleko od miejsca zamieszkania mojego) zrobił bardzo dobrą robotę, zszył mi łąkotkę i ściągnął ogromną ilość wody z kolana. Dla niektórych niby nic, ale 8 miesięcy miałam trudności z zasypianiem, zero dosłownie zero ruchu, a jedynym ruchem było zejście po fajki do sklepu na kulach. Leżałam oglądałam seriale, próbowałam spać i ... jadłam. Przed chorobą mojej nogi ważyłam 62 kilogramów. W ciągu ośmiu miesięcy przytyłam 23 kilo. Nie mieszczę się dzisiaj już w prawie nic. Chodzę w 2,3 kompletach ubrań, które pasują na ogromnego faceta. Po operacji był miesiąc leżenia, póki nie zrośnie się szef w nodze. Już 3 tydzień chodzę bez kul, ale mam ograniczoną ruchowość nogi. 8 miesięcy miałam przykurcz, nie mogłam nogi zgiąć w kolanie.Co dla mnie tancerza pełną gębą to jak wyrok. Profesor po operacji powiedział, że rok zajmie mi dojście do formy. Co jest z jednej strony straszne, z drugiej pocieszające. Przeszłam depresję, nie chciało mi się już żyć. Nie chcę o tym opowiadać, nie biorę już tabletek na uśmiech i sen. Z gruntu jestem bardzo pozytywną osobą. Wraz z naprawą mojej nogi , wróciło jako tako życie. Waga została. No cóż, będę się za to teraz brała. Teraz coś więcej o mnie i moim życiu : mam faceta, jesteśmy ze sobą prawie 6 lat. Mam zajebistych przyjaciół. Obecnie mieszkam z moją rewelacyjną babcią, ze względu na swoją nieudolność fizyczną i na stan moich finansów. Będąc na L4 dostałam wypowiedzenie z pracy, firma upadła, no a nie mogłam iść do żadnej innej bo nie mogłam chodzić. I dostaję zasiłek Zus cudem wyrwany z tejże instytucji. Myślę, że na dzisiaj to tyle. Zobrazuję wam , czego nie zrobię przez rok. Obrazek pod spodem to pokazanie tego co z moim kolanem jest niemożliwe. Tak jak i założenie nogi na nogę i klękanie. Zginam nogę tylko do 90 stopni...
Jutro część 3. 
Serdecznie pozdrawiam :)


środa, 5 listopada 2014

wstęp część 1.

Udałam się do piwnicy po wagę. Rzeczywistość cyfr na szklanym wyświetlaczu zwaliła mnie z nóg. Tak. 85 kilogramów. Obstawiałam sobie w myślach: no dobra, może 81, no góra 82. Osiemdziesiąt pięć słownie. Więc tak, po krótkim namyśle... Boże! Muszę zrzucić 40 kilogramów. Pogratulowałam sobie w myślach i przypominałam sobie siebie kiedy ważyłam 52 kilogramy i byłam piękna, wszystko na mnie leżało cudownie i byłam uśmiechnięta. Niestety. Z jeb**ymi zaburzeniami odżywiania często się przegrywa. Chyba jestem już na tyle dorosła by sobie z nimi poradzić, czyż nie? Mam 25 lat, walczę z tym dwunasty rok. Tak, dwanaście lat z życia, i tylko dwa razy udało mi się wygrać. Jak miałam 20 lat, a później w wieku 22. I gdyby nie to, że to gó*no do Ciebie wraca to dzisiaj byłabym szczęśliwa bardziej niż jestem. Wtedy byłam szczęśliwa. Naprawdę. Bo rano miałam siłę i ochotę ubrać się, namalować i gdzieś się przejść. Dzisiaj rzadko wychodzę z domu. Piszę to zajadając czipsy serowe, jedząc czekoladę i popijając Pepsi. Gratulacje. Gratulacje. Gratulacje. Stara baba a głupia. Co mnie naszło? A proszę. Jako kobieta współczesna czasami potrzebuję kupić sobie babską gazetę. Więc w koszyku wylądował u mnie Cosmopolitan. Gazeta kobiet rewelacyjnych, szczupłych, z pomysłami, szalenie cieszących się udanym życiem seksualnym z butami za 300 złotych i torebką za 600. No się kur*a nie oszukujmy, mnie na to nie stać, a nawet jeśli byłoby uważam, że za 900 można nakarmić przez miesiąc biedne i głodne dziecko w jakimś sierocińcu. Do rzeczy. Trafiłam na artykuł: "Jedzenie Twój wróg". I wyszło mi według testu , który tam jest, że jestem kompulsywnym żarłokiem. Bo : jem wtedy, gdy nie jestem głodna, lub nie jem kiedy moje ciało domaga się pożywienia. Często jem do chorobliwego napchania się. To ile ważę wywołuje we mnie uczucie wstydu, a bardziej wyrzuty sumienia. Jem umiarkowanie w towarzystwie a w domu się "dopycham". Moje podejście do jedzenia wpływa na mój tryb życia. Próbowałam też kiedyś wymiotów, tabletek, nadmiernych ćwiczeń fizycznych. Po tygodniach obżerania stosowałam totalne głodówki. Mam nieustanną potrzebę picia lub jedzenia. Moje planowanie jedzenia i ciągle o tym myślenie zajmuje mi 90% czasu. i wiem, że go tracę. I mogłabym w tym czasie zrobić wiele pożytecznych rzeczy i inicjatyw, ponieważ pomimo że jestem gruba i z tego powodu nieszczęśliwa to nie jestem głupia i durna. W związku z tym muszę się do zmiany wszystkiego przygotować. Bo niebawem czekają mnie w życiu spore zmiany o czym niebawem. W skrócie? Mam 10-12 miesięcy na zrzucenie 40 kilogramów. Do wymarzonej wagi 45. Nie będzie to wcale za mało. Przy wadze 52 jeszcze miałam sporo brzucha do zrzucenia. Mam 1,60 wzrostu. I wiem, że musiałam wrócić do bloga. Bo tu mnie może ktoś zrozumie. Bo rzeczywistość wokół mnie nie zrozumiałoby z tego ani słowa. 
koniec cz.1...